Recenzja Pacific Rim: Rebelia

To moja pierwsza recenzja :). Niektórzy w tym miejscu napisaliby, żeby ich łagodnie potraktować. Ja zaś wole, żebyście byli krytyczni, żebym wiedział, co poprawić następnym razem. Tak, więc nie pozostało mi nic innego, jak zaprosić was do czytania i do podzielenia się swoją opinią.



Niestety, ale już na początku przyznam, że film nie jest tak dobry, jak poprzednik, ale nie jest też zły. Ma mnóstwo błędów, lecz jedno jest ich źródło. A jest nim reżyser Steven S. DeKnight, a dokładnie jego niezrozumienie materiału. Poprzednią część wyreżyserował Guillermo del Toro. Tak, tegoroczny zdobywca Oscara za film "Kształt wody". Istnieje jedna szczególna cecha, która łączy wspomniane dwa filmy. A jest nią miłość, jaką darzy Del Toro potwory, jakkolwiek by to nie brzmiało... Serio, jeśli spojrzeć w jego filmografię to można śmiało zauważyć, że lubi je i ma spore doświadczenie w kreowaniu ich. W poprzedniej części dostał spory budżet, a za to pokazał nam widowisko, na jakie czekaliśmy - z duszą. Za to Steven S. DeKnight ubierając buty Guillermo del Toro, próbuje pokazać nam swoją wizję tego świata i wychodzi mu z tego typowe hollywoodzkie widowisko. A szkoda, bo moim zdaniem wizja jego świata mogłaby być interesująca, gdyby się pokusił o więcej. I tu dochodzimy do fabuły filmu.

Świat odzyskuje siły po zaciętej walce z Kaiju w poprzedniej części. W tym świecie znajduje się syn legendarnego pilota Stackera Pentacosta, którego gra John Boyega. Zajmuje się zabawą, imprezami i przekrętami, a na życie zarabia zbierając złom po zrujnowanych Jaegerach. Los chciał, że pewnego razu w jego życie wplata się nastoletnia dziewczyna, geniuszka Amara Namani grana przez Cailee Spaeny. Razem trafiają do Pentacost - miejsca w którym znajdują się Jaegery nowej generacji i szkoli się ich pilotów, w razie zagrożenia. Ona dostaję się jako kadetka, a on ma szkolić młodych pilotów. 


Potem jest jeszcze jeden motyw i zaczyna się akcja. I tu już dochodzę do pierwszego zgrzytu. Fabuła ma za dużo niepotrzebnych wątków, przez co scenariusz kuleje. Naprawdę trudno mi policzyć łączną ilość wątków, ale w filmie znalazło się m.in. miejsce na wątek romantyczny - dosłownie nic niewnoszące trzy sceny, motyw nastolatków, nielegalnych Jaegerów, podniosłe przemówienia, złą korporację, wątek rodziny, regenerujący się świat i tak można wymieniać. Warto zwrócić uwagę na ten ostatni, ponieważ uważam, że wystarczyłby on i akcja, żeby zrobić dobrą kontynuację. Do tego muszę przyznać, że sposób, w jaki wróciły Kaiju jest głupi i wiem, że mówię o tym, w świecie, w którym istnieją duże roboty obok, dużych bestii, ale w filmie jest jeszcze więcej takich głupot, więcej niż w jedynce. To da wybaczyć, w końcu to film rozrywkowy. Ale najgorsze jest to, że pomimo tej ilości wątków, film nie wprowadza niczego nowego, i dąży do dania głównego...

Którym są naturalnie walki, a te wyszły dobrze, lecz nie bez zarzutów. Uważam, że w pierwszej części były lepsze, ciekawsze. Zwłaszcza końcowa walka rozczarowała. Ogólnie jest bardzo nie równo. Z jednej strony Kaiju są fajniejsze (co potem psują twórcy filmu), a z drugiej Jaegery są gorsze. Nasze duże machiny wyglądają bardziej sztucznie, są szybsze co odejmuje im wiarygodności i klimatu. Do tego scenerii również brakuje klimatu jedynki, najprościej to wytłumaczyć na przykładzie obrazków: 


"Pacific Rim" (2013) - Tak wyglądało większość walk. Wyglądały jak walki bogów. 

A to:

"Pacific Rim Uprising" (2018) - Tu, zaś wieje trochę biedą...


Filmu broni John Boyega, który nadaje lekkość i poczucie humoru swojej postaci. Z kolei twórcy filmu popsuli duet naukowców z jedynki. Nie będę tu tłumaczył jak, ale widocznie nie mieli pomysłu jak ich rozwinąć, to więc ich wypaczyli. Ogólnie dorośli aktorzy dawali radę. Tego samego nie mogę powiedzieć o młodych pilotach. Chociaż to może nie być ich wina, tylko scenariusza. Co więcej, jestem przewrażliwiony, jeśli chodzi o wrzucanie młodych postaci do filmu. Ostatnio w filmach jest tego za dużo. O ile taki pomysł wyszedł w "Jurassic World", to ten film, za bardzo odszedł w stronę "Transformers", a zwłaszcza ich ostatniej części. Są tu po prostu na siłę.

Na koniec dodam, że muzyka podołała, lecz rockowe brzmienie jedynki bardziej pasowały do nastroju walki robotów z potworami. Samo zakończenie, nie pozostawia złudzeń, że może powstać kolejna część i muszę przyznać, że czekam mimo wszystko, bo świat filmu ma potencjał, ale tylko gdyby na krzesło reżysera wrócił Guillermo del Toro. Film spodoba się osobom, które liczą na dobrą rozrywkę, ale niech lepiej odłożą mózg na bok, a ci którzy liczyli na coś więcej, no to cóż...

Ocena: 5/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lucyfer: Wrażenia i opinia

ENEMEF- Nocne maratony filmowe